Chciałbym podzielić się świadectwem tego, co Jezus Chrystus uczynił w moim życiu. Dziękuję Bogu za to, że mogę stać o własnych siłach, że mogę mówić o Jego dobroci i o Jego łasce. Jeszcze kilka lat temu byłem bardzo daleko od Boga, mimo że wychowałem się w rodzinie uważającej się za wierzącą. Byłem ochrzczony, u pierwszej komunii, poszedłem do bierzmowania, ale – między innymi przez alkohol – od Boga byłem bardzo, bardzo daleko.
Mój kontakt z alkoholem rozpoczął się, gdy miałem 12 lat, wtedy upiłem się po raz pierwszy. Później to już tak szło: piłem, paliłem, kradłem i robiłem różne bardzo złe rzeczy. Alkohol doprowadził mnie do więzienia, gdzie spędziłem w sumie kilkanaście lat. 3 lata i 4 miesiące spędziłem w noclegowni w Kutnie, bo przepiłem wszystko, co miałem, nawet swoje uczucia – miłość, dobroć. Zacząłem odczuwać tylko złość i nienawiść. Byłem skłócony z całym światem. Wydawało mi się, że jestem dobry, że to wszyscy wokół mnie są źli. Tak żyłem do 48. roku życia.
Kiedy ostatni raz byłem w więzieniu w Łęczycy, wpadła mi do ręki taka mała książeczka. To był „Nowy Testament”. Jeszcze nie wiedziałem, co to jest, bo był bez okładek. Nie wiedziałem nawet, co czytam. W każdym razie podobało mi się to, że Jezus uzdrawiał ludzi i pomagał im, kiedy żył.
Po wyjściu z więzienia nie widziałem już dla siebie ratunku, żadnej przyszłości. Myślałem: „Znowu noclegownia i znowu to picie”. Kupiłem kilka butelek spirytusu, żeby się zapić na śmierć. Piłem szklankami. Po takim 14 dniowym maratonie chciałem wstać z łóżka i nie mogłem. Miałem bezwład nóg. Zacząłem płakać i wołać do Boga: „Boże, pomóż mi wstać.” Tylko o to mi chodziło, żebym mógł wstać. Od razu przed oczami zobaczyłem wózek inwalidzki, a przecież jestem w noclegowni i nie mam rodziny. Miałem wtedy strach w oczach i wołałem do Boga: „Boże, pomóż mi wstać!”. I Bóg w swojej dobroci pozwolił mi wstać.
Po raz pierwszy poszedłem do szpitala na Oddział Odwykowy. Tam zetknąłem się z Fundacją „ELIM”, która przyjeżdża z Wisły do szpitala w Zgierzu. Podszedł do mnie jej lider, pełen wewnętrznej radości, przytulił mnie i powiedział, że nie jestem sam, że jest ktoś, kto mnie kocha i że tym kimś jest Jezus Chrystus. Nie rozumiałem jego słów. Pomyślałem, że się pomylił, że powinien być piętro wyżej, bo tam jest oddział psychiatryczny. Ale on zaprosił mnie na spotkanie, żeby posłuchać pieśni, napić się kawy, zjeść ciasto. Poszedłem. Patrzyłem na tych ludzi, którzy przyjechali i zazdrościłem im uśmiechu na twarzy, tego że są radośni, że są pełni życia. Mówili, że są wolnymi ludźmi, że kiedyś też byli alkoholikami, ale Bóg uwolnił ich od nałogu. Dostałem zaproszenie do Wisły. Mówili, że organizują tam „Dni Trzeźwości”. Pojechałem.
Codziennie padały pytania: „Kto chce, żeby jego życie się zmieniło? Kto chce porzucić swoje stare życie i powierzyć je Jezusowi?” Wahałem się, aż w ostatnim dniu, w niedzielę, coś mnie pociągnęło do przodu. Wyszedłem i powierzyłem swoje życie Jezusowi. Nie wiedziałem, jak mam się modlić, o co mam się modlić, ani do kogo. Nie umiałem powiedzieć kilku prostych słów do Boga, bo tak daleko od Niego odszedłem. Modlitwa, którą mnie nauczyła mama, poszła gdzieś w zapomnienie. Wszystko zapomniałem, nie pamiętałem nawet: „Ojcze nasz”, nie wiedziałem, kiedy ostatni raz się modliłem. Kiedy Paweł, lider tej grupy, zaczął się modlić nade mną, zaczął też płakać. Pierwszy raz w życiu zapłakał nade mną obcy człowiek, nad moim podłym losem. Kiedy skończył się modlić, powiedział:
„ A teraz ty się pomódl”. Ale ja nie umiałem, nie wiedziałem, co mam powiedzieć. „Módl się własnymi słowami” – usłyszałem. Wtedy poprosiłem tylko: „Jezu ratuj mnie, bo sam sobie nie dam rady.” Pragnąłem tylko przestać pić. Nie wiedziałem czego chcę jeszcze. Mój umysł zniszczony był przez alkohol.
Wróciłem do szpitala, ukończyłem terapię i wtedy dowiedziałem się, że ten paraliż nóg, to polineuropatia, efekt wieloletniego picia. Na kolejnych „Dniach Trzeźwości” w Wiśle modliłem się i prosiłem Boga o rodzinę, brakowało mi jej. Nikt przez te lata, kiedy siedziałem w więzieniu, nie odwiedzał mnie. Tak naprawdę, to przeżyłem 30 lat w samotności, mimo że piłem z kumplami, to wiem, że byli oni przy mnie tylko wtedy, gdy miałem forsę i mogłem im postawić. Nikt z nich nie był ze mną dla mnie samego. Teraz najbardziej brakowało mi rodziny.
Pewnego dnia pielęgniarka powiedziała mi: ”Panie Janku, ma pan odwiedziny”. Nikt nigdy mnie nie odwiedzał. Najwyżej prokurator lub śledczy na zakończenie dochodzenia. Kiedy wyszedłem, na korytarzu zobaczyłem moją siostrę bliźniaczkę. Od razu zrozumiałem, że to było działanie Boże. Mam do dziś namacalne przykłady działania Boga, wiem, że On odpowiada na nasze modlitwy, jeżeli są zgodne z Jego wolą. Już wtedy poczułem, że coś w moim życiu zaczyna się zmieniać.
Po następnych „Dniach Trzeźwości” w Wiśle też jeszcze nie umiałem się tak naprawdę modlić. Czytałem „Pismo Święte”. Zacząłem od „Nowego Testamentu”. W moim życiu następowały coraz większe zmiany. Poprosiłem Boga o to, żebym przestał kraść. Paliłem i żeby mieć papierosy, musiałem kraść. Nie poprosiłem wtedy o rzucenie palenia, bo myślałem, że to dla Boga za dużo. Chciałem nie palić, ale jeszcze bardziej chciałem nie kraść. Okazało się, że Bóg zabrał mi i jedno, i drugie. Wiedziałem, że muszę znaleźć jakąś społeczność, bo sam nie dam sobie rady. Nie wiedziałem czy w Kutnie są jakiekolwiek kościoły, poza katolickimi, bo w nich nie znalazłem pomocy. Któregoś dnia wpadł mi w oko plakat Kościoła Zielonoświątkowego. Poszedłem tam. Chodziłem też do innych kościołów protestanckich, ale ten odpowiadał mi najbardziej, poczułem, że to jest miejsce dla mnie. Zacząłem regularnie uczęszczać na nabożeństwa, studium biblijne, spotkania modlitewne.
Nadal byłem w noclegowni. Męczyło mnie to. Nie mogłem skupić się na codziennym studiowaniu Biblii. Zacząłem prosić Boga o pracę i o mieszkanie. Nigdy dotychczas nie przepracowałem uczciwie ani jednego dnia, poza odsiadkami. I Bóg wysłuchał mnie. Dostałem pracę, mieszkanie. Zapragnąłem kolejnych zmian. Co prawda utrzymywałem kontakty z rodzeństwem, ale chciałem też mieć swoją własną rodzinę, chciałem się ożenić. W swoich modlitwach nie byłem sam. Wstawiali się za mną pastor, jego żona, inni członkowie Kościoła. Dziś jestem szczęśliwie żonaty. Mamy trzypokojowe mieszkanie w bardzo pięknym miejscu Kutna. Wszystko układa się pomyślnie dzięki opiece Boga, którą odczuwam każdego dnia. Mam zwyczaj, że zanim wyjdę z domu modlę się, czytam Pismo, mam społeczność z Bogiem, któremu powierzam każdą sprawę.
Od kilku lat organizuję wyjazdy autokarem na „Dni Trzeźwości” do Wisły. Od stycznia 2006 roku organizuję co dwa miesiące „Dni Nowej Szansy” w Kutnie. Prowadzę Grupę Wsparcia, która spotyka się dwa razy w tygodniu. Rozpoczęliśmy też służbę uliczną Coffee House. Współpracuję z wieloma instytucjami i organizacjami w Kutnie i w wielu oddalnoych miastach, jak: Ostróda, Włocławek, Łódź, Olsztyn, Szczecin. Wciąż się rozwijam, podejmuję nowe działania.
Spotykają mnie też zwykłe, codzienne problemy, ale z każdym przychodzę do Boga i On pomaga. Dziękuję Mu za wszystko, a najbardziej za to, że mam w sercu Jego syna Jezusa Chrystusa i że mogę o Nim mówić tym, którzy pragną, żeby ich życie się zmieniło.
Wiem, że Jezus ma tak szeroko otwarte ramiona, że wystarczy w nich miejsca dla każdego. Jeżeli mnie, złodziejowi, alkoholikowi, kryminaliście podał dłoń, to wiem, że może pomóc każdemu. Można przyjąć Jezusa wszędzie, niekoniecznie trzeba jechać do Wisły. Wystarczy z głębi pragnącego serca powiedzieć: „Jezu ja pragnę, żebyś mi pomógł”, a tak się stanie.
Janek